Searching...
wtorek, 4 września 2012

Lew w ogrodzie

Nie zgadliście, hi, hi, hi :)

No dobra, przyznaję, że mocno ściemniłam, zawoalowałam i spersonifikowałam, ale nie dało się inaczej.
Byłoby za bardzo wprost i bez niespodzianki.


Najbliżej była (w ostatniej chwili !!!) Ka-czka, która - tak podejrzewam, ale mogę się mylić - naprowadziła Emiliyę na bardzo bliski trop. Gratuluję 'zwierzęcej' intuicji! :-D
Ale zdążyłam jeszcze skończyć wpis przed finałowym rozszyfrowaniem.
Uff.


Nie będę się już z Wami dłużej drażnić.
Pędzę, lecę w podskokach wyjawiać sekret.


Gdzie byłam?
W mojej osobistej kuchni.


Co robiłam?

Gotowałam.
Obiad, się do pracy (wczoraj tylko mentalnie), sobie w głowie zakupową listę rzeczy niezbędnych do przeżycia w wyposzczonym po wakacjach domu.
Siekając cebulę i oblepiając sobie ręce pajęczynami podczas karkołomnych prób wymiatania ich znad szafek, zerkałam przez okno do dzikiego ogrodu, który przycupnął sobie na tyłach naszego nowo wynajętego domu.


Co obserwowałam?

Przemarsz okolicznych kotów!!!
Tak, tak. Niestety.
Nazwijcie to ironią losu, chichotem historii lub złośliwym przepływem energii kosmicznej.
Moja niechęć (no dobrze, będę się hamować i ograniczać użycie słowa 'nienawiść') do kotów musiała zostać podejrzana przez jakiegoś chochlika albo innego lokalnego gnoma.
I wykorzystana przeciwko mnie okrutnie przewrotny sposób.



A z racjonalnej strony wyglądało to natomiast tak:
Okoliczności życiowe w postaci samobójstwa matki naszego landlorda zmusiły nas do nieoczekiwanej przeprowadzki.
Miało być pięknie, długoterminowo i bezproblemowo.
Jednakże pani, odbierając sobie życie, przerwała też jedyną nić, łączącą wynajmującego nam dom pana z Anglią.
Pan postanowił dom sprzedać i nas wygonić.
W granicach prawa, rzecz jasna, czyli dając nam dwumiesięczne wypowiedzenie.


Ponieważ była to przeprowadzka numer nie-wiem-który, ponieważ była to przeprowadzka zaledwie po roku od poprzedniej, ponieważ była to przeprowadzka, na którą zupełnie nie miałam już siły, wybraliśmy pierwszy dom, który się nam wydał sensowny.
Na całe szczęście był to również pierwszy i jedyny z oglądanych domów.


Doradcy od spraw wszelakich twierdzą, że zaiste mądrą jest rzeczą przejść się po potencjalnej uliczce wieczorową porą, by dyskretnie wyśledzić co za towarzystwo tam mieszka.
Nigdy tak nie robiliśmy.
Kierowaliśmy się innymi kryteriami (może też kiedyś opiszę, jak wynajmuje się mieszkanie w rzekomo cywilizownym kraju).


Siłą rzeczy nie odkryliśmy więc, że uliczka jest mocno zakocurzona.

Nie przyszło nam też do głowy, że ogródek, potężnie zaniedbany przez naszych poprzedników i - co skrajnie dziwne w angielskich warunkach - z dwóch stron ogrodzony tylko półmetrowym murkiem a nie dwumetrowym drewnnianym płotem, jest lokalną kuwetą.
I miejscem przemarszu kocich dam.
I placem zabaw dla burych, szarych i łaciatych kawalerów.


Dla Steranej, Jej Córki, Tłustego Garfielda, Szarej Pręgowanej i Zorro. Oraz dla szylkretowego Podrostka i małoletniej Buraski, z obrożą z dzwoneczkiem.

Przyłazilli od pierwszego dnia po przeprowadzce, niewiele sobie robiąc z mojej nienawiści niechęci, z moich buczanek i gonitw po ogrodzie, z mojego rwania włosów z głowy i rozpaczliwego machania wszystkimi czterema kończynami.

Sterana olewczo przecinała ogródek parę razy dziennie, a widząc mnie zatrzymywała się, odwracała o sto osiemdziesiąt stopni i zamierała w czujnym przyczajeniu. Mój pierwszy krok nie robił na niej wrażenia. Na drugi ruszała w kąt ogrodu i siadała na płotku oglądając się i grając ze mną w 'bitwę na oczy'.


Bezczelne krówsko.

I jej córka, zwariowana flądra z dzwoneczkiem.

Tłusty Garfield, bez ogródek srający (pardon) na rabaty. Szara Pręgowana wyskakująca nagle ze ścieżki za garażem i Zorro przesiadujący na dachu szopy sąsiada.

Sterana, w swym konkwistadorskim zapędzie, wlazła raz nawet do domu!!!
Nie jestem w stanie odpowiednio dobrać słowa, by opisać przerażliwy wrzask, jaki się wyrwał z mej piersi na widok kota w MOIM domu, w MOIM salonie, przy MOJEJ sofie i przy MOJEJ lewej stopie!!!
Myślę, że tak krzyczeć mogli tylko mordowani bohaterowie powieści Agaty Christie (chcieliście wątek kryminalny, to proszę :))


Złośliwość kotów jest mi dobrze znana.

Nie liczyłam więc na to, że Szylkretowy z Szarą Niunią zaprzestaną zakopywania swoich śmierdzących spraw wśród resztek bratków li i jedynie w wyniku łagodnej perswazji.

W pierwszym tygodniu naszego pomieszkiwania wśród pudeł i paczek, uszczupliłam nasze konto o sporą sumę, kupując posypkę o zapachu czosnku, spryskiwacz o zapachu lawendy, 'polewkę' z olejkiem cytrusowym i inne kocie repelenty.
Krzak rozmarynu przytachany w doniczce z poprzedniego ogrodu też się nie sprawdził.


Myślę, że Sterana musiała się nieźle obśmiać pod wąsem.

W następnym tygodniu dokupiłam granulki o zapachu ... lwiego łajna. A dokładniej spryskane autentycznymi lwimi wydzielinami.
Serio, tu mają takie cuda!
Mój mąż zachodził w głowę, skąd jakieś małomiasteczkowe angielskie koty mogą wiedzieć, kim jest król dżungli i dlaczego miałyby się go bać.


Misiooooo mój ...
Chyba wagarował, gdy na lekcjach biologii o instynkcie uczono.

Specyfik o powalającej nazwie 'Cichy Ryk' miał starczyć na trzy miesiące (małym druczkiem dopisane było "przy normalnej pogodzie", he, he, niezłe; przy angielskich deszczach wynik należało podzielić przez dziesięć). Producet zapewniał, że terytorialne z natury koty nie odważą się wejść na 'obsikane' przez samego lwa obszary.

Ależ zacierałam ręce następnego dnia, jak zobaczyłam skołowaną Niunę wąchającą płotek i bojącą się wskoczyć.
Szylkretowy też nie chciał ryzykować i pozostał po stronie sąsiada.
Stary Czarnuch łaził po dachu, węszył i miałczał zdziwiony (brrr, nie był to miły odgłos).
Nawet Sterana, bezczelne, podłe krówsko, wskoczyła tylko na chwilę na rabatę, zamajtała brzuchem i pokornie (no, powiedzmy) wróciła tam, skąd przyszła.


Odtańczyłam w kuchni Cherokee War Dance.

Dobry lewek, dobry. Zaryczał cichutko. Kocury przegonił. Dobry. Pańcia zadowolona.

Niestety ...

Zapach afrykańskiego pogromcy ulotnił się mniej więcej po dwóch dniach.

Tak przynajmniej wywnioskowałam z powrotu pielgrzymkowiczów.

Buuu ....

Na następny rzut poszło ustojstwo na ultradźwięki, które podobno miało walić po kocich uszach częstotliwościami niesłyszalnymi dla człowieka.
Ja jednak je słyszałam i to często, gdzyż działało toto na ruch. Niby ustawione było w kierunku najbardziej obstawianego rogu ogrodu, ale parę razy dziennie ktoś wlazł w pole rażenia i wtedy w uchu świdrowały wysokie częstotliwości. Niezbyt miłe, to fakt.
Ale miejscowe koty chyba jakieś przygłuche były. Nie tylko na perswazję.


Gumowe kolce do przyczepienia na górze płotu sobie darowałam z przyczyn oczywistych. Poza tym z dwóch stron mamy drzewa ...
Choć może i na to się da coś zaradzić.

Jutro kupuję armatkę wodną.

Ja też jestem, do stu piorunów, bardzo terytorialna!
Nie wiem co zrobię, jak i tym razem nie przewalczę ...

Grrrr ....



wtorek, 4 września 2012






2012/09/04 23:30:20
A faktycznie zostałam naprowadzona. Po tych rudych od orzeszków przeczytałam raz jeszcze wpis i olśniło mnie, że to zwierzyna :) obstawiałam potem na owce, bo pamiętam je ze Szkocji, gdzie łaziły wszędzie (wprawdzie rudych nie widziałam, ale kto tam wie te wyspiarskie owce ;)
A propo kotów. Mam anegdotę, którą sprzedaję wszystkim, czy tego chcą, czy nie :)
A zatem... Swego czasu jeździłam do pracy rowerem. Codziennie mijałam willę, którą zamieszkiwał (min. oczywiście) rudy, rasowy kocur. Taki z długim włosem i spłaszczonym pyskiem. Rasowiec ten, jak nie przystało na rasowca wypuszczał się (zapewne na panny kocie) na osiedlę. Kiedy więc jechałam rano do pracy zdarzało mi się go spotykać, jak wracał do domu. Zawsze ilekroć go mijałam kot ten omiatał mnie wzrokiem. Tak, dokładnie omiatał. A w spojrzeniu miał lekceważenie i pogardę, jakiej u żadnego kota nigdy nie widziałam. Jako, że mieszkał w willi, której pilnowało kilku "ruskich" z bronią ostrą (tak im czasem coś wystawało) więc zapewne poczuwał się do lekceważenia wszystkich innych, maluczkich (hm, zapewne ten kot wyobrażał sobie, że, pańcio zatrudnił ochronę dla jego cennego ogona). I tak to trwało czas jakiś. Aż pewnego dnia oczom mym ukazał się niezwykły widok. Jadę rowerem, a tu coś pomyka przy płocie. Wygląda trochę, jak przerośnięty szczur, z pyskiem przy ziemi. Patrzę i ledwo wierzę w to co widzę. Otóż to znajomy kotek, tylko jakiś taki zawstydzony. Cała pycha i buta gdzieś mu znikła, rzucił na mnie okiem w popłochu, zaczerwienił się po czubek ogona i czmychnął. Aj, ktoś ogolił go do gołej skóry, tylko ogon nastroszony został. Może jakiś właściciel kotki zirytowany jego zalotami, a może Pańcio stwierdził, że kotkowi za ciepło. A może nasz arystokrata się pcheł, czy innego choróbska nabawił i nie pozostało nic innego niż golenie kota :)

A kociej fobi współczuję, przy tej ilości kotów w sąsiedztwie :) Ja tam bym jednego przygarnęła, ale z przyczyn różnych (podstawowa "Przyczyna" mi się na kota nie zgadza) w najbliższym czasie nie planuję :) Zresztą jakoś nie przepadam za zwierzyną w domu (akceptuję jedynie pająki, a to tylko dlatego, bo nie zamierzam pełzać pod wanną, żeby je gonić).

2012/09/04 23:36:26
Rozumiem, że przeprowadzka tuż po powrocie z Polski?
Nie potrafię sobie wyobrazić smrodu z waszego ogródka - mam niewielki "przedsmak" tego pod swoimi oknami. Nie wiem, co można zrobić, jeżeli repelenty nie pomagają (a raczej pomagają na krótko). Bardzo Ci współczuję. U nas zaraz odezwali by się obrońcy praw zwierząt i przekonywali by Cię do dokarmiania/adopcji/pokochania tych wszystkich koteczków. To okropne, ale nie mam żadnego pomysłu :(
Gość: czarnywieprz, host109-148-93-156.range109-148.btcentralplus.com
2012/09/05 00:39:52
Nie zgadłam! O rany, my tez mamy problem z kotami, chociaz mamy dwa duże psy. Na kotach to nie robi wrażenia, nie robia też specjalne kulki, spray, proszek i inne cuda z polskich sklepów. Ryk lwa powiadasz? Hmmm.... zajrzę przy okazji do tutejszych sklepów dla zwierzat i może coś takiego znajdę, w Polsce jednak bywa bardziej sucho niż w UK i jest szansa, że ryk będzie wyczuwalny ciut dłużej.:)))

2012/09/05 08:52:55
Ja koty bardzo lubię, sama mam dwa na stanie (i psa do kompletu:)), ale wiem też z doświadczenia, jak bardzo uciążliwe i wkurzające mogą być odwiedziny nieproszonych kocich gości... Do nas przychodził kiedyś kocur z sąsiedztwa i bezczelnie znaczył teren obsikując nam wszystkie drzwi i okna... Nie znaleźliśmy na niego sposobu.... Ale w końcu kłopot rozwiązał się jakby sam - mieszkamy przy bardzo ruchliwej ulicy i kot któregoś dnia spotkał się ze swoim przeznaczeniem na drodze...
Pomysł z armatką wodną bardzo mi się podoba, napisz koniecznie jak się sprawdził. Powodzenia!

2012/09/05 08:56:35
Ja lubię koty, mam w domu kotkę a ponieważ mieszkam na parterze, na mój balkon często przybywają "chłopaki" w poszukiwaniu żony i zostawiają swoje "ślady zapachowe". Nie będę Cię przekonywała abyś je polubiła wbrew sobie ale doradzam uzbrojenie się w cierpliwość na jakiś czas. Ponieważ ogród był zaniedbany, koty zrobiły sobie z niego swoją enklawę i trochę potrwa zanim zrozumieją że sytuacja się zmieniła. One idą za swoim zapachem, zarówno tym, który zostawiają ocierając się pyszczkiem jak i zakopując odchody. W dalszym ciągu używaj repellentów, zwłaszcza w miejscach gdzie przechodzą na Twój teren a urządzając ogród zostaw jak najmniej miękkiej, skopanej ziemi gdzie mogłyby się załatwiać lub przykryj ją włókniną. Możesz też na ich widok klaskać w ręce, czego bardzo nie lubią. Sądzę że po pewnym czasie same się wyniosą, czego Ci życzę, bo to jednak uciążliwe sąsiedztwo zwłaszcza jeśli jest ich kilka. Nie wiem o jakim elektronicznym odstraszaczu piszesz, ja widziałam w internecie na Allegro coś, co jest nazywane "elektronicznym płotem" jeśli dobrze pamiętam umieszcza sie to na granicy posesji i ma działać na koty i psy, zarówno zeby się nie oddalały od domu a także jako ochrona przed intruzami.

2012/09/05 09:27:57
Oj tam kotki takie małe. Co byś powiedziała na wybetonowany bakjard i zadomowione listy? Wiesz, jak cuchnie lisi ten, no. Mocz. Mocz na betonie? Nic nie pomaga. A jak się dzieciaczki bawią wieczorem, to horror można kręcić. Takie szczekanie z piskiem na raz.

P.S. Tak serio to łączę się w bulu ;) Też nie lubię, jak mi kto po posesji łazi.

2012/09/05 09:28:19
cholera. LISY. LISY, nie listy.

2012/09/05 09:46:35
Bym nie zgadła nawet jakbym z 3 dni nad tym myśłała:)

2012/09/05 10:53:27
@ Emilia, faktycznie historia jest niezła - choć trzeba przyznać, że upokorzyli kocisko nieźle (ja jestem chyba bardziej humanitarna :))
Zwięrzęta w domu? I dzieci do tego? Oooo, nie! Ja się i z obrobieniem dzieci nie wyrabiam.
Niestety ja generalnie za żadnymi zwierzętami nie przepadam. Ostatecznie psy i to też tylko z krótką sierścią. Ale przy naszych długich wypadach do Polski zbankrutowałabym na psim hotelu, więc nie. Może kiedyś, na stare lata ...
Zwierzęta, szczególnie te większe są dla mnie nieprzewidywalne, a ja nieprzewidywalności bardzo nie lubię.
A i mniejsze mogą zaleźć za skórę. Dosłownie i w przenośni.
Raz mi zółw kuzyna odgryzł potężny płat skóry na kciuku, utwierdzając jeszcze bardziej w przekonaniu, że hodowla milusińskich nie jest moim przeznaczeniem życiowym :)

@ Rest, przeprowadzka była przed wyjazdem do Polski.
Co do zapachu ogródka, to w chwili obecnej pachnie mieszanką ... czosnku, lawendy, rozmarynu i olejku cytrusowego. Z tym że z czosnek dominuje, więc zbyt romantycznie nie jest.
Muszę szczerze przyznać, że chyba jednak po rozpryskiwaniu kuweta staciła nieco na popularniości.
I faktycznie, zasadziłam trochę rzeczy, więc nie ma aż takich połaci pięknej, miękkiej, wypielonej z chwastów ziemi, która ułatwia zagrzebywanie 'skarbów'.
Armatko przybywaj!

@ Pieprzu, bezczelność kocia nie zna granic! Nawet psy im nie straszne!
Ten preparat się nazywa Lion dung repellent i moim zdaniem trzeba go naprawdę sporo (a paczki są małe), żeby 'obsikać' cały obwód ogródka.

2012/09/05 11:01:31
Może skontaktować się z ZOO i wywieźć trochę trawy z wybiegu dla lwów albo tygrysów. Taka obsikiwana latami trawa pewnie ma trwalszy zapach ;). A swoją drogą nawet nie przyszłoby mi do głowy, że lwie siki odstraszają koty.
Ja lubię koty, ale co za dużo to niezdrowo, więc powodzenia w wojnie z kotami :). My mamy problem z piskiem lisów w nocy, ale nic się nie da zrobić, najwyżej okno zamknąć.
:)

2012/09/05 11:10:30
@ Ren-ya, nieproszeni goście są bardzo, bardzo uparci, a armatka będzie tylko jedna (ze wzgędu na jeden kranik - nie będę przecież przebudowywać całego ogrodu) - więc kocury mogą opracować drogę na okrętkę - trochę przez ogród sąsiada, poza zasięgiem armatki, trochę przez mój :(
Zobaczymy ...

@ Sukienko, posadziłam już trochę rzeczy wcześniej (też czytałam o tym w necie). Ta włóknina wydaje mi się trochę problematyczna tzn. działa jak się ma wszystko ładnie obsadzone i wypielęgnowane, a mnie na razie na to nie stać (głównie czasowo).
Elektroniczny odstraszacz to urządzenie na baterie, które działa na ruch. Jak się poruszy coś wielkości kota (np na ptaki nie działa) w promieniu iluśtam metrów i w obrębie jakiegoś kąta, bodajże 90°, to urządzenie piszczy na wysokich rejestrach.
Na 'moje' koty to jednak nie bardzo działa :(

@ Veni, lisy miałam, choć nie zadomowione, w Londynie. I piski znam dobrze, szczególnie te seksualne (pisk zarzynanej świni to szept w porównaniu z kopulującą lisicą. I nie raz, nie dwa wielki, upasiony lis przeskakiwał do nas pokonując kolejny płot ze zwinnością wiewiórki. Ale działo się to zdecydowanie rzadziej niż tu.
A co powiesz na takie (mało wyraźne) zdjęcie cyknięte w moim 'dzikim zakątku'?

@ Milexico, więc dobrze zakamuflowałam, co? :)

2012/09/05 11:15:22
@ Viki, już sama nie wiem, co by było trudniejsze: walka z kotami na własną rękę czy wycieczka do lodnyńskiego Zoo :)).
Zresztą jak bym ich poprosiła o trawę z wybiegu, to popatrzyli by chyba na mnie jak na kosmitę.
Anglicy to najbardziej znani na świecie miłośnicy kotów (i psów).
Poza tym jestem pewna, że przepisy Health & Safety na to nie pozwalają :)
Lisy są dla mnie równie obrzydliwe i przerażające, ale jednak bardziej dzikie i rzadziej nas odwiedzają.

2012/09/05 11:29:37
Ja podzielam Twoją niechęć do kotów. Nienawidze ich od kiedy... od kiedy wynajmujęca u nas mieszkanie zrobiła przy pomocy swych ŚMIERDZIELI (sorki) mega giga i jeszcze większy SYF. Nie wspomnę o zmrodzie, ba odorze!!!! Jak mniemam koty mogły sikac gdzie chciały, czyli cały dom stał się ogromną kuwetą (jak Twój ogród...) MASAKRA!
Tyle że ja już nie musiałam ich przepędzać....
Także głowa do góry i walcz dzielnie!!!

2012/09/05 12:03:08
Pani M.
W moim przypadku nie chodzi już nawet o jakąś bezinteresowną nienawiść. Ja się kotów najzwyczajniej na świecie boję, w wyniku różnych doświadczeń w dzieciństwie.
Są dla mnie nieobliczalne, nieprzewidywalne i mroczne.
Co najdziwniejsze - nie boję się małych kociaków i mogłabym spokojnie takiego małego nieporadniaka wziąć na ręce. Ale właśnie dlatego, że byłby dla mnie 'do ogarnięcia' i do (chwilowego :)) oswojenia.

Ja z kolei rozumiem Twoją wściekłość. Mieszkaliśmy kiedyś w domu, gdzie poprzedni właściciel miał psy - zapach nie do wyplenienia z dywanów. Nie wytrzymaliśmy i się przeprowadziliśmy :(

2012/09/05 13:01:30
Znalazłam jeszcze takie dość ORYGINALNE rozwiązanie :)

2012/09/05 14:01:34
Świetne, ale nie wiem, czy koty zrozumieją, że to odstraszacz ;)))

2012/09/05 19:16:01
Może nie tak, że nie lubię kotów - nie lubię posiadania kotów. 8 lat temu jak rozstawałam się ze swoim facetem zostawił mi dom, ale razem ze swoimi kotami ... trójką wszędzie paskudzących, nie uznających kuwety futrzaków.
Po jakimś czasie postanowiłam hodować koty w budzie, powoli ich ubywało, teraz na szczęście jestem już sama.
Moje wykastrowane kotki prowadziły agencję towarzyską i przez cały rok przyjmowały w ogrodzie kocurki, które znaczyły teren. Mieszkałam w kocim szalecie.
Chodziłam wściekła i mnie to męczyło, nie je.
Nie mam dla ciebie dobrych wiadomości.
Koty są silniejsze psychicznie od ludzi, którzy ich nie lubią.

2012/09/06 01:06:39
@ Rest, koty mogą sobie nie rozumieć, byleby nie wchodziły na moje terytorium :)

@ Ninga, co do 'cierpliwości' i 'psychicznej siły' kotów, to się zgadza. Już widzę, z jakim zacięciem walczą o swoje i po swojemu robią mi na złość. Ale ja zamierzam im też trochę poutrudniać życie.
A tak na marginesie, abstrahując od kotów, to musi być miłe, jak facet na odchodne zostawia dom :) Wiekszość zostawia po sobie tylko złe wspomnienia :)

2012/09/06 16:22:15
8 lat temu jak przeprowadzilismy sie do obecnego domu, obok stal stary pusty dom czekajacy na rozbiorke. I tam wlasnie byla kociarnia przybledow, a ze miedzy domami nie bylo ogrodzenia to te przybledy lazily mi rowniez po back yard. Ale juz po tygodniu akcji rzucania (niecelnego) w nie czym popadlo na moj widok uciekaly gdzie pieprz rosnie. Trwalo to prawie rok, bo wiosna dom rozebrano i podejrzewam, ze bezpanska kociarnia poszla z dymem, bo jakos nie sadze, zeby wlasciciel, ktory budowal nowy dom zawracal sobie dupe z ochronkami (Grek, a oni raczej konkretni;)) Tak czy inaczej, mnie tam wsio ryba, bo ja kotow sie boje i nienawidze calkiem szczera nienawiscia.
Od tamej pory mam spokoj (nie 100% ale wzgledny). Na szczescie Amerykanie trzymaja swoje futrzaki w domach, wiec walesajacy sie luzak zdarza sie naprawde rzadko i zwykle jest to kot z sasiedztwa, ktory sie szybko uczy, ze tu nie jest mile widziany.
Ale dla rozweselenia przesylam Ci link do notki o mojej kociej przygodzie z kotem takim wlasnie z sasiedztawa.
bezodwrotu.blogspot.com/2011/01/kotecek-jebany.html

2012/09/07 20:52:23
Star, próbowałam sobie wyobrazić sobie Ciebie tańczącą pogo przed biednym kotkiem. Nie dziwię się, że tak się patrzył z zainteresowaniem ;0)
Przez szybę czy nie przez szybę, nie będzie mi tu jakiś kot podskakiwał!
Ps. 'Moje' się wcale mnie nie boją, ale może dlatego, że mój mąż nie jest taki grożny i gdybym mu tylko pozwoliła zaraz by przywlókł jakieś stado psów, kotów i królików.
I pewnie tytułują mnie Ta Frajerka Od Posypek (zamiast Zła Kobieta :))
Gość: Liliana_Trzpil, user-164-126-149-129.play-internet.pl
2012/09/15 14:56:14
Fidry!
Jak koty srają w ogrodzie - to mam sprawdzony i skuteczny sposób. Bardzo prosty.

W miejsce srania należy położyć kolczaste gałązki róży.

Wiesz jak zabawnie wygląda kot, co usiłuje takie gałązki przesunąć i otrząsa skłutą łapę? (on się mocno nie kłuje, ma oczy i widzi w co pakuje łapę)

Kocham koty, mam kota, ale to nie znaczy, że pozwalam by srały w ogródku, zwłaszcza, że najbardziej lubią ciepłą miękką ziemię - ot, taką jak mam na liliach. Ułamany pęd lilii nie odrasta. Odrasta za rok. A oczywiście pędy przeszkadzały w sraniu i były wygryzane. Gałązki róży też przeszkadzają, ale przeszkadzają skutecznie.

Ps. Nie wiem czy Twój blog śledzi łącze w przypadku osoby wpisującej komentarz. Jeśli tak - to od razu grzecznie uprzedzam, że na mój osobisty blog - lepiej byś nie zaglądała, bo jest o kocie, natomiast drugi, Ciekawa Medycyna - jest dla Ciebie bezpieczny.
Powodzenia

2012/09/17 00:08:52
Hej Liliana,
Na blog o zdrowiu zajrzałam i na pewno będę zaglądać. Na ten o kotach mnie nie przekierowało :))
Co do gałązek róży, to ... musiałabym najpierw skądś wytrzasnąć róże :)
Poza tym ... sama nie wiem. Ten sposób wydaje mi się jednak dość drastyczny.
Ale kto wie, jak armatka nie zadziała, to będę walczyć bardziej drastycznymi metodami.
Jak na razie wczoraj Szara Niunia wlazła bez pardonu oblukać naszą kuchnię.
Dobrze, że ja byłam na górze ...

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!